Fan-fiction Agata

To lubię 2016

(nie)Ballada

- Dobra, dobra. Nie pali się, zaraz będę - powiedział. - Mamo, naprawdę ciężko się gada przez komórkę podczas jazdy... No pa.
    Rozłączył się i schował telefon do kieszeni bluzy. Nie lubił wychodzić w środku imprezy. Jechał na rowerze, klnąc na każdy wybój.
    Zatrzymał się przed rozdrożem. Z prawej strony otwierała się dobrze oświetlona i utwardzona droga. Droga trochę dłuższa, ale bezpieczniejsza niż ta leśna, czarna otchłań po lewej. Po prostu łatwiejsza. Ale nie, Damian nigdy nie idzie na łatwiznę. "Pojadę na skróty - pomyślał. - Może jak szybciej wrócę to nie będzie taka zła? Hmm... Nie, zawsze jest zła, ale nie jechałem jeszcze tą drogą o tej porze. Zobaczymy, dlaczego dorośli nie pozwalają przechodzić tędy po zmroku." I skręcił w lewo.
    Nie żeby się bał, ale tam naprawdę było strasznie. Gąszcz roślin był tak gęsty, że ani jeden promyk księżyca nie był wstanie się przez nią przebić, w skutek czego ciemność była wręcz namacalna. Na dodatek wąska ścieżka była piaszczysta i częściowo zarośnięta oślizgłymi porostami i mchem. Idealne miejsce na jazdę rowerem miejskim. Ale Damian nie zamierzał się wycofać. On nigdy nie zbaczał z obranego kierunku, nawet, jeśli okazał się on najgorszym z możliwych.
    Ścieżka zaczęła momentami zdawać się twardsza. Nic nie widział, więc mógł jedynie podejrzewać, że zbliżał się do mostku, który, jak pamiętał, był w połowie tej drogi.
    Nikt nie lubił tego miejsca. Tego rozwalającego się mostku i ponurej rzeki płynącej w dole i przerażającej, starej cerkwi i ogromnych brzóz przesłaniających niebo. Były one świadkiem - albo, kto wie, czy nie sprawcami? - dziwnych wypadków, jakie zachodziły w tej okolicy. Wszyscy omijali je z daleka, boli się go. Ale nie Damian. On je uwielbiał. Ten zniszczony most, kiwający się przy przechodzeniu; i tą zarośniętą cerkiew, której drzwi skrzypią przy każdym dotknięciu, roznosząc echo po całym lesie; i zardzewiałą dzwonnicę zamieszkaną przez sowy; i dziko rwącą rzekę, w której na dnie można było znaleźć prawdziwe skarby, a woda latem była zawsze lodowato zimna i orzeźwiająca; i ogromne brzozy, po których gałęziach można było wspiąć się wysoko ponad las; i zapach wilgoci tak mocny, że czuć było jego smak w powietrzu. Kochał to miejsce i w tajemnicy, kiedy tylko mógł, przychodził tu i po prosto robił, co chciał. Ale nigdy, nigdy przenigdy nie przychodził tu w nocy. Dlaczego? Jakoś nigdy nie było okazji. Teraz, gdy owa nadeszła, drżał z podekscytowania. Przyśpieszył.
    I trochę przeholował. Wpadł na mostek z pełną prędkością. Zahaczył oponą o sterczący z niego gwóźdź, o którym, niech go p.... sk..... sp.... , zapomniał. Rozorał sobie całą dętkę i dosłownie wyleciał z roweru, waląc z impetem w ściółkę po drugiej stronie mostka.
   Gdy oprzytomniał, powoli, delikatnie, i naprawdę przesadnie ostrożnie podniósł się i usiadł patrząc tępym wzrokiem na rower, którego stan ciężko było ująć w słowach. Damian wymacał ręką najbliższe drzewo i oparł się o nie. Był w szoku. Twarz go paliła. Ostrożnie dotknął nosa i spojrzał na palce. Krew. Gapił się na nią jakby widział coś takiego po raz pierwszy w życiu. "Wow, co to? Lepkie, czerwone i szybko zasycha! Ooo... dużo tego... Ciekawe, jak smakuje? Ble, nie, to nie był dobry pomysł..."
   Gdy trochę ochłonął (a trwało to długo), wyciągnął drugą ręką komórkę z bluzy i włączył ją. Była północ. Gdy ekran zgasł, przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał gorzej niż aktorzy z planu "Piły". Nie był w stanie na to patrzeć. Odłożył telefon na swoje miejsce w kieszeni. Ciekawe, że nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby zadzwonić na pogotowie...
    Oddychając przez usta zaczął wycierać twarz i załamany nos chusteczką. Gdy zużył ostatnią spojrzał na nią, a potem na rower, i znów na swoją krew na niej. Nagle, z tylko sobie znanych powodów, roześmiał się. "Zostać w lesie samemu i w nocy" - pomyślał.
- To lubię - rzekł. - to lubię!
    Wiatr ucichł; z rzeki wynurzył się wielki obłok czarnego dymu, z którego jak larwa z kokonu wylęgła się lśniąca zjawa. Stanęła na mostku, który wbrew swojej naturze nie ugiął się pod jej ciężarem. Zamarła.
    Damian przywarł plecami do drzewa. "Nie, to musi być sen - pomyślał. - Ile ja krwi straciłem? Może zadzwonić po pogotowie..."
    Sięgnął do kieszeni... ale była pusta. Strach zawładnął nim momentalnie. Zamknął oczy i zagryzł wargę. Próbował odzyskać panowanie nad sobą. Skoncentrował całą swoją uwagę na bólu. Na piekącej twarzy. Na  pulsującej wardze. Na metalicznym smaku krwi. Na szorstkiej, wbijającej się w plecy korze. Na przyśpieszonym oddechu...
    Nic. Żadnego szmeru, ruchu powietrza. Nawet plusk wody nagle pochłonęła cisza, tak namacalna jak wcześniej ciemność. Damian zaryzykował i otworzył oczy.
    Stała tam, wpatrując się w niego oczami bez źrenic. Strzępy jej długiej, wyblakłej sukni tańczyły wokół bladych łydek, nieświadome braku wiatru. Z długich, smukłych rękawów wystawały tylko czubki kościstych palców. Burza śnieżnych włosów żyła własnym życiem, pływając dookoła drobnej, gładkiej, mlecznej twarzy, pozbawianej emocji.
   "Wow" - pomyślał.
    Dziewczyna przechyliła głowę, a w jej oczach pojawiły się źrenice, jak dwa błękitne ogniki. Bijący od niej błysk przygasł i wokół znowu zrobiło się ciemno. Włosy miękko opadły jej na ramiona, a ubranie zaczęło w końcu zachowywać się jak ubranie. Mostek skrzypnął pod jej stopami.
    Wow? - spytała zdziwiona.
    Damian wciągnął głęboko powietrze przez usta. Ale nie wiedział co odrzec. Teraz dziewczyna wydawała się naprawdę ładna i tylko trochę od niego starsza. Rozbijająca ludziom nosy upiorzyca nie powinna wyglądać jak olśniewająco piękna koleżanka z klasy!
    Dziewczyna w tym czasie podbiegła do niego i niczym mała ciekawska sześciolatka usiadła obok i zapytała:
- Co to znaczy "wow"?
    Chłopak prawie zemdlał. Upiorka zaśmiała się cicho i przysunęła bliżej, o mało nie przyprawiając go o zawał serca. Nagle uśmiech zeskoczył z jej twarzy i rozbił się o kamień.
- Ty krwawisz!
   Dotknęła delikatnie jego policzka. Gdy zadrżał, cofnęła rękę.
- Nie bój się - szepnęła.
   Spróbowała jeszcze raz. Dotyk jej dłoni był kojący i ciepły. Jej usta poruszały się w niemej modlitwie. Gdy skończyła, przyjrzała się mu dokładnie.
- Przystojny jesteś - zaśmiała się.
   Damian sięgnął ręką do swojej twarzy. Była cała. Odruchowo zaczął szukać komórki, by się w niej przejrzeć. Dziewczyna znów się zaśmiała.
- Siedzisz na niej, gapo!
   Zadrżał. Wstał i rzeczywiście znalazł pod sobą  mały przedmiot. Podniósł go i przysunął do twarzy. Wciąż było na niej sporo zaschniętej krwi, ale po za tym wszystko było na miejscu. Wow...
- Ale co to znaczy, to twoje 'wow'? - spytała zjawa, patrząc na niego zaciekawiona.
- Czy.... czytasz mi w myślach?
- A ty... ty mówisz? A już myślałam, że jesteś niemy - zachichotała. - A więc co znaczy 'wow'?
- To jest taki... taki okrzyk. Ludzie go używają jak są w szoku lub jak są zdziwieni lub... no, coś takiego.
- Wow - pisnęła podekscytowana.
- Kim ty jesteś? - spytał Damian po chwili milczenia.
- Mam na imię Maryla.
- Maryla?
- Maryla, Malina, Marysia, Marlena... któreś z tych w każdym bądź razie. Tak długo już błąkam się po tej okolicy i straszę ludzi, że zapomniałam.
- Eee... To ja wybieram Marysię.
- Marysia. Może być. A ty Damian, tak?
- Skąd ty...
- Mniejsza o to! Nie jestem tu po to, żeby... Właśnie, o mało, a zapomniałabym, po co tu jestem! - to mówiąc wstała i rzuciła mu się na szyję. - Dziękuję! Dziękuję z całego serca!
   Damian o mało nie upadł.
- Ja...
- Chcesz wiedzieć za co?
- Eee...
- To siadaj! Opowiem ci! - nagle puściła go i usiadła przed nim. - No siadaj!
   Cóż, chłopak nie miał wyboru. Usiadł.
- To było tak - zaczęła. - Jakieś... Który dziś jest?
- Trzeci...
- O rok pytam!
- 2016
- To będzie jakieś... Trzysta lat temu...
- Trzysta?!
- Tak. Trzysta lat temu, kiedy byłam jeszcze tą niezdarną materialną istotą, którą ty jesteś, mieszkałam tu, niedaleko tej cerkwi, po drugiej stronie mostka. Mój ojciec miał stałą posadę najważniejszego urzędnika w całym powiecie. Był zamożny, poczciwy, bogaty. Posiadał wszystko, czego człowiek mógłby zapragnąć. Miał jednak jedno niespełnione marzenie: chciał wydać swoją najukochańszą córkę - Marysię -  za mąż. Cóż... byłam swego czasu bardzo piękna. Nie taka jak teraz...
- Nie jesteś brzydka - przerwał jej Damian. Dziewczyna uśmiechnęła się z rozbawieniem, a zawstydzony chłopak poczuł, że się rumieni.
- Teraz tak. Dzięki tobie. Ale do tego za chwilę dojdę - odparła, po czym ciągnęła dalej. - Pamiętam podobne rumieńce na twarzy każdego chłopaka, do którego się uśmiechnęłam. Bardzo mi się to podobało. Łechtało to mocno moją dumę. Nigdy nie traktowałam tych zalotów poważnie. Uwodziłam chłopców, co bardziej naiwnych owijałam wokół palca. Bawiłam ich kosztem, a potem odrzucałam jak zużytą zabawkę. Byłam taka nieczuła... - wbiła wzrok w ziemię. -  A potem... Potem pojawił się Józio. Nigdy wcześniej nie widziałam tak wspaniałego chłopaka - młody, nieśmiały, zdolny, wrażliwy, łagodny jak baranek... Miał ledwie dwadzieścia lat...  Kochał mnie tak szczerze i z takim zapałem mi usługiwał... Taki grzeczny, taki miły... mało mówił i swoją wielką miłość próbował wyrazić uczynkami; codziennie pukał do moich drzwi, przynosił mi świeże kwiatki, a ja w swej ogromnej dumie kneblowałam się w pokoju, zamykałam okna, chichotałam za zasłonami, patrząc jak on cierpi, jak przeżywa coraz mocniej każde odrzucenie. Na ulicy dla zabawy udawałam, że go nie znam. Wszystkie swoje prezenty biedny Józio znajdował nazajutrz w kompostowniku za domem. Czasami, przechodząc koło jego domu, słyszałam jak płakał... I się śmiałam... - przerwała, poruszona. - Pamiętam ten poranek, jakby to było wczoraj. Nikt nie pukał do drzwi, nikt nie stał pod oknem, ojciec nie krzyczał, że mam otworzyć... Poszłam do jego domu, by z niego szydzić. Miałam już w głowie obelgi, które tkwiły na ustach, gotowe w każdej chwili zaatakować. Weszłam do jego pokoju mimo protestu domowników. Pamiętam, że leżał na łóżku, bledszy od prześcieradła...dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że był dla mnie ważny, że był częścią mnie, że go kochałam i że nigdy się o tym nie dowie...Wtedy medycyna nie była tak dobrze rozwinięta. Lekarze stwierdzili jedynie, że miał głęboko zakorzenioną depresję i mógł popełnić samobójstwo. Obok łóżka znaleziono pustą szklankę i kilka nieznanych ziół. Pochowano go tuż koło cerkwi. Nawet dziś wystarczy wyrwać gęsty mech i paprocie pod tamtym oknem, żeby znaleźć jego nagrobek. Nie byłam w stanie sobie tego wybaczyć. Ale było już za późno na wyrzuty sumienia. Za późno na pokutę.
  Pewnego razu siedziałam z rodzicami w salonie. Graliśmy do późna w karty. Nagle zawiał wiatr, zatrzaskując okna. Zrobiło się ciemno i rozległ się straszny dźwięk. Podłoga pękła i z czarnej otchłani wynurzył się upiór, paląc się jaskrawo czerwonym ogniem. Poznałam go natychmiast - to był duch Józia. Zapał mnie ostrożnie za rękę pociągnął ku sobie i wciągną do ciemności. Gęsty dym wziął nas w swoje objęcia. Dusił mnie, gryzł po oczach, palił moje gardło. Płakałam. Wyłam, krzyczałam, wyrywałam się, ale nic się nie wydarzyło. Nic. Tylko gryzący dym i ciemność. I palące objęcia Józia.
  Dopiero, gdy zachrypłam tak, że nie mogłam już mówić, usłyszałam jego cichy szept, jak szlochanie: "Spokojnie, nic ci nie grozi, jesteś ze mną, spokojnie..." Spróbowałam. Rozluźniłam się, uspokoiłam. I wtedy dym zaczął rzednąć, a ciemność rozjaśniać. Robiło się coraz jaśniej i jaśniej, aż w końcu wszystko rozbłysło rażącym światłem. Nagle odkryłam, że leżę na puszystym obłoku wtulona w objęcia Józia. Gdy spojrzałam na niego, wydawał się bardzo smutny. Uśmiechnęłam się, by go pocieszyć, ale o to tylko pogorszyło sprawę.
- Czy ja... umarłam? - zachrypłam.
- Gorzej...
  Zadrżałam. Jego ton wskazywał wyraźnie, że się boi. Nagle wstał i zza pleców rozwinęły się mu anielskie skrzydła. Zaczął się wznosić niosąc mnie na swych ramionach.
- Gdzie lecimy? - zapytałam.
- Przed Sąd.
  Nie byłam pewna, co mam robić. Chciałam mu tyle powiedzieć, o tyle zapytać... Ale nie wiedziałam, od czego zacząć. Wyraźnie zbliżał się mój koniec. Przeczucie mi mówiło, że już go nigdy nie zobaczę.
- Kocham cię - szepnęłam.
  Spojrzał na mnie pustymi oczami.
- Trochę już za późno na wzajemność...
  Chwilę później opuścił mnie delikatnie na obłok, przed obliczem Pana. On był taki... piękny, dobry. nieopisywalny. Nie da się tego wyrazić słowami. On sam się nie odezwał ani słowem. Tylko na mnie spojrzał... I zobaczyłam w jego spojrzeniu wszystkie swoje grzechy, wszystkie cierpienia każdego z odrzuconych przeze mnie chłopców, rozpacze samego Józia - ból tak nieznośny, że o mało nie rozsadził mnie od środka. Siła tego oskarżenia była tak wielka, że padłam na kolana i błagałam Boga o wybaczenie. On jednak musiał być sprawiedliwy. Rzucił na mnie swoje przekleństwo, klątwę, która wisiała nade mną przez te trzysta lat.
    Tu przerwała. Zamknęła oczy i powoli z bólem w głosie zaczęła recytować:

Za taką srogość, długie, długie lata
Dręcz się w czyscowej zagubie,
Póki mąż jaki z tamecznego świata
Nie powie na cię choć: lubię.
 Prosił i Józio niegdyś o to słowo,
Gorzkie łzy lał nieszczęśliwy;
Prośże ty teraz; nie łzą, nie namową,

Ale przez strachy i dziwy

Zamilkła na chwilę, po czym dodała:
- Ty pierwszy powiedziałeś "lubię". Uwolniłeś mnie z klątwy. Dziękuję.
Spojrzała mu prosto w oczy, a on odkrył z zawstydzeniem, że się jej przygląda. Odwrócił wzrok.
- To ja tobie dziękuję.
Zmarszczyła brwi.
- Za co?
Zawahał się.
- Za to, że mnie uzdrowiłaś.
Roześmiała się.
- Ale to ja ci rozbiłam nos! I rozwaliłam ci rower. I utknąłeś przeze mnie sam w środku nocy w lesie...
- Nie sam.
Nagle znowu zamilkła. uśmiech spłynął z jej ust jak kropla wody z rozpuszczającego się sopla.
- Odejdziesz? - zapytał.
- Muszę.
Teraz i on posmutniał.
- Józio na mnie czeka. Ale mogę cię czasem odwiedzić.
Damian milczał. Zamknął się w sobie, wbijając wzrok w ziemię tak głęboko, że oczy zaczynały go boleć. Zresztą, co on sobie myślał? Dziewczyna przysunęła się do niego i przytuliła, tym razem jednak delikatnie i czule.
- Do zobaczenia - szepnęła.
Zamknął oczy.
- Do zobaczenia.
Poczuł jak świat dookoła się rozpływa. Wszystko stanęło do góry nogami. Kręciło mu się w głowie. Ciepłe ramiona Marysi zrobiły się nagle lodowato zimne i przerażająco szczupłe, a miękka ziemia pod nim stała się twarda jak beton. Kiedy otworzył oczy ze zdziwieniem odkrył, że siedzi pod drzwiami własnego domu i przytula swój rower. W jednym kawałku. Oszołomiony spędziłby tam całą noc, gdyby drzwi się nagle nie otworzyły i nie odezwały się głosem jego matki:
- Czy hrabia Milczak zamierzał kiedykolwiek wejść do środka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz